Ohayo!
Oddaję w wasze rączki nowego one-shota =3.
Słowem wstępu powiem, że jego historia jest nieco dziwna. Trzy dni temu mój młodszy brat, który ma kota na punkcie Indian, nalegał żebym oglądała z nim „Pocahontas” i „Mustanga z dzikiej doliny”. Uległam, no bo co zrobić? Już na początku w mojej głowie zaczął się rodzić pomysł. Wyobrażacie sobie jego minę kiedy w połowie drugiej bajki krzyknęłam "to wspaniały pomysł na yaoi!"? xD Tak więc od trzech dni pracowałam nad one-shotem o, chyba domyślacie się jakiej, tematyce <3. W połowie miałam kryzys (kiedy to napisałam rozdział KnN ^w^) ale natchnęła mnie piosenka Bryana Adamsa - Here I am
oraz
grafika idealnie pasująca do mojego poniższego tworu ;3 i dzięki temu udało mi się
go skończyć tak szybko. Wyszedł całkiem długi, bo zajmuje aż piętnaście
stron w Wordzie ^w^. Początkowo chciałam podzielić go na dwie części ale
zrezygnowałam z tego pomysłu, chcąc was trochę rozpieścić i dać wam
długi tekst =3.
Nie
przeciągając już, życzę wam miłej lektury i mam nadzieję, że sam pomysł
na tego one-shota spodoba się wam tak bardzo jak mnie =3.
* * *
Po
raz kolejny zgodził się na beznadziejną wyprawę odkrywczo-edukacyjną. Od kilku
lat należał do stowarzyszenia amatorów odkrywców jako, że od dziecka
fascynowały go przeróżne kultury. Ostatnia wyprawa do Amazonii skończyła się
dla niego tym, że nabawił się tasiemca i dziwnego pasożyta w żołądku oraz
podbitym okiem przez kozę, którą chciał wydoić. Tym razem jechali do rezerwatu
w południowo-wschodniej części stanu Montana, na Wielkie Równiny, niedaleko
północnej części Pasma Wolf. Mieli tam poznać jedno z Indiańskich plemion i
właśnie to go skusiło do wzięcia udziału w tej wyprawie. Było to plemię Apsáalooke,
przez białych ludzi prosto tłumaczone jak plemię Wron bądź Kruków choć w języku
Indian nazwa ta znaczy plemię dzieci wielkodziobego ptaka. Początkowo był
niesamowicie podekscytowany tą wyprawą jednak im bliżej był dnia wyjazdu tym
bardziej mu się odechciewało i zastanawiał się jak wykręcić się z tej podróży.
Nic nie wymyślił, więc teraz, już od prawie dwóch godzin, jechał prosto z
lotniska na Wielkie Równiny. Nawet nie dali im się wyspać w hotelu, ostatni raz
na miękkim łóżku, zanim przez miesiąc będą spać na ziemi w tipi. Westchnął,
przeczesując palcami swoje za długie, brązowe, lekko poskręcane włosy. Na tą
wyprawę nie skusiło się wielu. Jedynie on, Wojtek i Oskar. A, no i był jeszcze
ich dowodzący-opiekun-przewodnik czyli Aleks, który, nie wiadomo jak, dlaczego
i skąd, bardzo dobrze znał wodza tego plemienia.
Zerknął na bruneta i
rudowłosego siedzących z tyłu samochodu, którzy wesoło się przegadywali. Po
chwili przesuną wzrok na blondyna, który prowadził samochód z wielkim uśmiechem
na twarzy po czym westchnął raz jeszcze. Najwyraźniej byli zadowoleni.
-
Ej, co jest Mikołaj? – głowa Wojtka pojawiła się między dwoma fotelami. Uśmiechał
się szeroko, patrząc pytająco na nieco zaskoczonego szatyna. – Jesteś jakiś
taki… sflaczały i bez życia – wyjaśnił. – Myślałem, że lubisz Indian – dodał w
zamyśleniu.
-
Bo lubię – westchnął Mikołaj, patrząc w zielone oczy Wojtka. – Mam tylko
nadzieję, że nie zaatakuje mnie żadna koza – odparł na co Oskar wybuchł
śmiechem. Jak widać rudowłosy dobrze pamiętał wyprawę do Amazonii.
-
Nie, Mikołaju – do rozmowy dołączył Aleksander. – Tutaj może zaatakować cię
jedynie bizon – wyjaśnił po czym razem z Wojtkiem parsknął śmiechem. – Ewentualnie
koń czy pies – blondyn próbował powstrzymać się od śmiechu – Ale ich się nie
doi więc chyba możesz czuć się bezpieczny – dokończył na co wesoła trójka znów
parsknęła śmiechem, zupełnie ignorując miotające gromy szare oczy Mikołaja.
* * *
Na
miejsce dojechali po kolejnej godzinie wypełnionej uszczypliwymi uwagami
Aleksandra, sapaniem pękających ze śmiechu Wojtka i Oskara oraz morderczymi
spojrzeniami Mikołaja. Blondyn zatrzymał samochód kilka metrów przed wioską Apsáalooków. Nie było wielkie. Na pierwszy rzut oka można było
dostrzec około dwudzistu sporych tipi i prowizoryczne ogrodzenie dla koni, na
którym aktualnie pasły się trzy spore ogiery.
Aleks na chwilę zniknął gdzieś,
zostawiając ich samych i zdezorientowanych jednak po krótkiej chwili pojawił
się przed nimi w towarzystwie wodza. Indianin był wysoki; miał długie,
siwiejące włosy; mądre, czarne oczy; haczykowaty nos; miły, choć nikły, uśmiech
i wielki pióropusz na głowie.
-
Chłopaki, to jest wódz plemienia Kruków, Ko-Cho-Naw-Quoip –
Aleksander przedstawił im mężczyznę, który po chwili zrobił nie określony ruch
ręką i wydał z siebie odgłos podobny do huczenia sowy. Cała trójka zamarła, nie
bardzo wiedząc co zrobić. Owszem Mikołaj interesował się kulturą Indian jednak
w Internecie było bardzo mało informacji na temat języka czy chociażby ich
zwyczajów. Wódz nagle wybuchł głośnym, głębokim śmiechem a oni mu zawtórowali,
sami nie wiedzieli czy z uprzejmości czy własnej głupoty. Kiedy wódz się
uspokoił, otarł łzy z kącików oczu i odezwał się do nich po angielsku. –
Witajcie, moje imię to Michael i tak możecie do mnie mówić, będzie wam łatwiej.
– Znów uśmiechnął się łagodnie. Wyglądał na naprawdę miłego człowieka. – Moje
indiańskie imię oznacz Ten Któremu Nigdy Nie Opada – dodał jako ciekawostkę na
co chłopaki o mało nie parsknęli śmiechem. – Wy mówicie po prostu Bizoni Garb –
wyjaśnił, widząc ich drżące, od powstrzymywania śmiechu, usta. – Chodźcie,
oprowadzę was – oznajmił po czym odwrócił się do nich tyłem i ruszył przez
obozowisko.
Tipi
było nieco więcej niż wydawało im się na początku. Mikołaj doliczył się trzydziestu dwóch. Po środku wioski było miejsce na wielkie
ognisko i wbity w ziemię drewniany, kolorowy totem. Na jej samym końcu
znajdowało się największe tipi, które było domem wodza. Kilkanaście
metrów za obozowiskiem znajdowało się spore jezioro otoczone niewielkimi
drzewkami, przy którym pasły się dwie ciężarne klacze i jeszcze czwórka ogierów
a pilnowało ich stadko plemiennych psów.
Indianie powitali ich uprzejmie.
Wszyscy byli bardzo zaciekawieni jasnością ich skór, mimo iż zapewne już nie
raz widzieli białego człowieka. Młode dziewczyny dotykały ich ramion, nieśmiało
chichocząc a mężczyźni zaśmiewali się z ich mowy.
Wieczorem
wódz zaprosił ich na plemienne ognisko i przedstawił im swoją córkę. Była to
piękna, młoda dziewczyna o długich brązowych włosach i piwnych oczach. Była
bardzo uprzejma jednak posługiwanie się angielskim sprawiało jej nie lichy
problem.
Smażenie
ryb z Idianami, patrzenie na ich tańce i przysłuchiwanie się ich śpiewom było
naprawdę świetną rozrywką po męczącej podróży. Mimo iż wszyscy bawili się wręcz
wybornie wódz wydawał się być dziwnie zaniepokojony a jego uśmiech wyglądał na
sztuczny i wymuszony. Około drugiej w nocy jego żona szepnęła mu coś na ucho po
czym gdzieś zniknęli. Wódz wrócił dopiero po godzinie jednak był stanowczo
spokojniejszy i uśmiechał się szeroko. Kiedy klasną w ręce tańce i śpiewy
ucichły.
-
Powrócił mój syn – oznajmił po angielsku, najprawdopodobniej po to aby jego
goście także zrozumieli. Przez chwilę wszyscy trwali w zupełnej ciszy
przerywanej jedynie trzaskaniem drewna w ognisku jednak już po chwili Indianie
zaczęli się śmiać i wykrzykiwać coś, powracając do swoich tańców, które stały
się jeszcze bardziej energiczne. Najwyraźniej syn wodza był dla całego
plemienia bardzo ważny.
-
To jego pierworodny, następca – wyjaśnił Aleks, widząc zdezorientowane miny
Mikołaja, Wojtka i Oskara. Chłopacy oświeceni mruknęli wspólne „aha”. –
Był się pojedynkować z kimś tam z innego plemienia, właściwie nie wiem o co
dokładnie chodzi – dodał blondyn, zerkając dziwnie na Mikołaja. W jego granatowych
tęczówkach błyszczała dziwna emocja jednak szatyn nie umiał jej zinterpretować.
Aleks puścił mu oczko, uśmiechając się figlarnie czym całkowicie zbił chłopaka
z tropu. – Jest cholernie przystojny – mruknął jakby to miało cokolwiek
wyjaśnić. – Co Piskorski? – uśmiechnął się szeroko, zwracając się do Mikołaja po
nazwisku. W tym momencie szatyn zrozumiał o co chodzi. Blondyn zawsze zwracał
się do niego po nazwisku kiedy chodziło o mężczyzn godnych podrywu. Mikołaj
przewrócił teatralnie oczami po czym uderzył Aleksa w ramię, prychając pod
nosem. – No co? Nie masz chętki na seksownego Indianina?
-
A jeśli ci powiem, że nie mam? – mruknął Mikołaj po czym znów prychnął.
Aleksander miał czasami naprawdę głupie pomysły.
-
Po pierwsze powiem ci, że ci nie wierzę – zaczął wszystko wiedzącym tonem.
Sięgną po rybę, przerywając na chwilę. – A po drugie powiem ci, że to dlatego,
że jeszcze go nie widziałeś – blondyn zachichotał po czym objął szatyna w pasie
i cmoknął go w policzek. – Oj Mikołajku, Mikołajku – zaśmiał się głośniej, widząc
oburzoną minę Piskorskiego. – A właśnie, jakbyście się chcieli umyć to za tym
jeziorem przy którym pasły się konie jest taki mały lasek a w nim jezioro, w
którym możecie się śmiało kąpać – oznajmił po czym wrócił do jedzenia swojej
ryby.
*
* *
Mikołaj
przetarł oczy, odwracając się na plecy. Kiedy zobaczył nad sobą skórę a obok trawę poczuł się kompletnie zdezorientowany. Wyjrzał przez małe,
okrągłe wyjście z namiotu, a widząc totem przypomniał sobie, że jest przecież w
wiosce Apsáalooków. Ziewną rozdzierająco, jeszcze raz przecierając oczy.
Wygrzebał się z futer i koców, szukając wzrokiem swojej komórki. Nie miał tutaj
zasięgu ale chciał chociaż zobaczyć która godzina. Przeszły go dreszcze. Noce i
poranki w północnej części Ameryki były chłodne. Kiedy już odnalazł zielone
urządzenie porzucone na swoim plecaku sięgną po nie szybko. Zerknął na
wyświetlacz i aż otworzył usta ze zdziwienia. Był śpiochem i człowiekiem, który
lubi powylegiwać się w łóżku a więc zdziwiła go informacja, że jest dopiero piąta
rano. Zerknął jeszcze raz przez otwór w tipi. Faktycznie, było zupełnie
pusto a z namiotu obok dobiegało go ciche chrapanie Oskara. Jedynymi, którzy
poszli w jego ślady był parskające cicho i skubiące trawę konie oraz samotny
bizon, którego głowa wystawała zza pagórka. Westchnął po czym rozczochrał sobie
włosy, kładąc się z impetem na ziemię. I co ma teraz z sobą zrobić?
Po
kilkunastu minutach, wpatrywania się w lekko falujące na wietrze skóry,
tworzące jego tipi, przypomniało mu się o jeziorze, o którym mówił wczoraj
Aleks. Sięgną do swojej torby i wygrzebał z niej jakieś ubrania na zmianę po
czym nie kłopocząc się butami wyszedł z namiotu. Mijając małą sforę plemiennych
psów starał się iść jak najciszej. Nie przepadał za psami. Kiedy dotarł do
naprawdę sporego jeziora w lesie odetchnął, siadając pod drzewem. Przez chwilę
wpatrywał się w przejrzystą, nie wzruszoną taflę wody, zastanawiając się czy
wskoczyć do tego jeziora zupełnie nago. Po zsumowaniu plusów i minusów
stwierdził, że wcześniej niż za godzinę i tak pewnie nikt nie wstanie więc może
sobie pozwolić na pełne obcowanie z naturą.
Kiedy był już zupełnie nagi dotknął
stopą wodę. Była zimna. Bardzo powoli zanurzył się do połowy ud, bojąc
się zamoczyć dalej jednak kiedy w krzakach coś zaszeleściło, nie zważając na
okropne zimo przeszywające jego jądra zanurzył się aż do pasa, rozglądając
wokoło. Po chwili zza zarośli wyskoczył mały zajączek. Przez chwilę zwierzątko
przypatrywało się Mikołajowi, wąchając powietrze i zabawnie ruszając przy tym
noskiem po czym ignorując go ruszyło w dalszą wędrówkę. Szatyn umył się szybko,
rozglądając się dookoła. Czuł się obserwowany a w krzakach wciąż coś się
poruszało.
Kiedy w końcu wyszedł z lasu i minął stadko psów, wchodząc do wioski, stanowczo mu ulżyło.
-
Mikołaj! Tu jesteś – Oskar podbiegł do niego, łapiąc go za łokieć. – Chodź,
wódz chce nam przedstawić swojego syna! – zakomunikował radośnie, wpatrując się
w Mikołaja swoimi wesołymi, brązowymi oczyma. – Coś się stało? Jesteś jakiś
rozkojarzony.
-
Nie, nie, wszystko w porządku – Mikołaj uśmiechnął się blado, idąc za
rudowłosym.
Kiedy dotarli przed jedno z największych tipi przy którym drzemał
samotnie czarny pies okazało się, że syn wodza gdzieś zniknął. Michael wydawał
się tym nieco podłamany jednak przekonywał, najprawdopodobniej sam siebie, że
Steh-Irqu-Seva poszedł się umyć i za chwilę wróci. O dziwo miał rację. Niecałe
pół godziny później staną przed nimi wysoki, ładnie umięśniony Indianin.
Mężczyzna wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Miał długie,
kruczoczarne, proste włosy, sięgające żeber; czujne, przenikliwe i imponująco
bursztynowe oczy; długi, prosty nos; twarde rysy twarzy i bardzo wyraziste
kości szczęki. Na jego lewym ramieniu widniał tatuaż plemienia Kruków, czarny
tusz bardzo wyraźnie odznaczał się na jego ciemnej, lśniącej skórze. Na obu
ramionach miał założone bransolety a za jedną z nich wetknięte,
najprawdopodobniej, orle pióro. Miał na sobie jedynie tą dziwną indiańską,
skórzaną „spódniczkę”, zakrywającą jedynie jego krocze i pośladki, której nazwy Mikołaj za nic nie mógł sobie przypomnieć. W każdym bądź razie dzięki niej mógł podziwiać
pięknie wyrzeźbiony brzuch Indianina, nie panując nad ślinotokiem. Życie
Europejskiego geja w Indiańskiej wiosce jest naprawdę bardzo ciężkie. A to dopiero
początek. Wódz położył rękę na ramieniu syna, patrząc na niego z dumą.
- Oto mój syn – zaczął, zwracając swoje
czarne, przepełnione radością i dumą, tęczówki na Polaków. – Steh-Irqu-Seva –
przedstawił syna a ten zagwizdał cicho. Po chwili na jego nagim ramieniu
wylądował, imponujących rozmiarów, kruk, który ostrymi szponami skaleczył skórę
mężczyzny przez co po jego lewej piersi pociekły stróżki krwi. Brunet zupełnie
się tym nie przejął, wciąż taksując bursztynowymi oczami gości ojca. Mikołaj
miał wrażenie, że Indianin najczęściej zerka na niego przez co czuł się kompletnie zakłopotany. – A to Zill-Seva – wódz wskazał na ptaka,
który uważnie przypatrywał się gościom swoimi czarnymi, paciorkowatymi oczkami.
Steh-Irqu-Seva jedyne co zrobił to machnął dziwnie ręką po czym zniknął w swoim
tipi.
-
Wybaczcie, nie jest zbyt gościnny – wyjaśnił wódz. Wyglądał na zakłopotanego
zachowaniem syna.
*
* *
Mikołaj
padł na koc leżący przed ogniskiem. Dzisiaj skusił się na polowanie na bizony,
na które Oskar i Wojtek chodzili już od dwóch tygodni. Był padnięty i mógł
śmiało stwierdzić, że bizonów nienawidzi tak samo jak kóz. Może i żaden go nie
kopnął; zapewne tylko dlatego, że żadnego nie próbował wydoić; ale goniły go i
to aż dwa. W życiu tak szybko nie uciekał! A także nigdy w życiu nie śmiało się
z niego całe plemię Indian. Bizony stanowczo nie są dla niego. Mikołaj ocknął
się ze swoich rozmyślań kiedy coś wilgotnego dotknęło jego dłoni. Spojrzał w
bok i natychmiastowo cofnął się o dobre pięć metrów. Obok niego usiadł wielki,
czarny pies, należący do syna wodza. Wielka bestia spoglądała na niego
błyszczącymi, brązowymi ślepiami. Może i by go pogłaskał gdyby nie fakt, że bał
się psów. Zwierzę przypominało swojego właściciela. Cichy i tajemniczy, siadał w
towarzystwie i jedyne co robił to obserwował z tą tylko różnicą, że pies nie
mógł nic powiedzieć a Steh-Irqu-Seva wręcz przeciwnie. W ciągu całych tych
dwóch tygodni kiedy tutaj byli usłyszał od mężczyzny jedynie pogardliwe
prychanie. Następca był albo bardzo zamknięty w sobie albo był rasistą. Pies
wstał ze swojego miejsca i znów usiadł obok Mikołaja, uprzednio dotykając jego
dłoń nosem. Szatyn odsunął się trochę ale zwierzę znowu usiadło obok niego,
powtarzając swój dziwny rytuał.
-
Nie bój się – naprzeciwko, po drugiej stronie ogniska usiadł Steh-Irqu-Seva, o
którym Mikołaj myślał jeszcze chwilę temu. – Nie gryzie – dodał, patrząc na
szatyna uważnie. Mikołaj miał wrażenie, że bursztynowe oczy przeszywają go na
wskroś. Czuł się jakby Indianin wszystko o nim wiedział, o każdym jego
najmniejszym sekrecie; nawet o tym, że dzisiejszej nocy Polak masturbował się,
wyobrażając sobie jego przystojną, surową twarz; piękne mięśnie skrywające się
pod ciemną, błyszczącą skórą i właśnie te przenikliwe oczy o niespotykanym
kolorze. Mikołaj przytaknął niepewnie, nie odsuwając się od psa. Zwierze
polizało jego dłoń po czym położyło się układając pysk na udzie Mikołaja.
Szatyn uśmiechnął się krzywo do samego siebie, przypominając sobie, że jeszcze
przed chwilą myślał o tym, że Steh-Irqu-Seva nie odezwał się do niego ani razu.
Zabawne. – Jak masz na imię? – zapytał Indianin, nie spuszczając wzroku z
twarzy Polaka.
-
Mikołaj – odparł nieśmiało szatyn. Długowłosy niesamowicie go onieśmielał. Czuł
się przy nim jak rażona miłością dziewica przy swoim idolu. Ale chyba nie ma
się czemu dziwić. Indianin był przystojny a Mikołaj był gejem, który od roku
nie miał żadnego partnera. No i miał słabość do długowłosych. A ostatnio
przekonał się, że do Indian też.
-
Miko…łaj – powtórzył niepewnie Indianin. Jego akcent był twardy jednak bardzo
przyjemny dla ucha, tak samo jak jego głęboki głos. Mikołaj pokiwał głową,
dając brunetowi do zrozumienia, że dobrze wypowiedział jego imię. Indianin
uśmiechnął się kącikiem ust. – Mów mi Seva – mężczyzna skrócił swoje imię aby
Mikołajowi łatwiej było je wypowiadać. Szatyn uśmiechnął się delikatnie. Od
kilku dni, za każdym razem kiedy myślał o synu wodza właśnie tak skracał jego
długie, indiańskie imię. Zastanawiał się jak brzmi jego angielskie ale
najwyraźniej Indianin go nie używał.
-
Seva – powtórzył pewnie Mikołaj a brunet znów uśmiechnął się lekko, kącikiem
ust.
-
To jest Zill-Nayi – Seva wskazał na swojego psa, który automatycznie podniósł
łeb. – Możesz go pogłaskać – oznajmił, patrząc wyczekująco na Mikołaja. Szatyn
przełknął ślinę. Pies może i był łagodny ale to nie zmieniało faktu, że szatyn
nadal nie się go nieco bał. Delikatnie położył rękę na łbie psa i powoli
przesunął ja na jego grzbiet. Zill-Nayi zaczął merdać ogonem, najwyraźniej
bardzo zadowolony z takiej pieszczoty. Czarna sierść psa była przyjemnie
gładka. Mikołaj uśmiechnął się a Indianin mu zawtórował.
-
Steh-Irqu-Seva – niespodziewanie do bruneta podszedł młody Indianin o nieco krótszych od Sevy,
brązowych włosach. – Ojciec cię wzywa – oznajmił po angielsku po to aby syn
wodza nie musiał tłumaczyć się Mikołajowi. Seva spojrzał znacząco na Polaka po
czym zagwizdał dwa razy. Po chwili obok jego nogi już stał Zill-Nayi a na jego
ramieniu wylądował Zill-Seva, znów raniąc jego nagą skórę. Po chwili już ich nie było. Mikołaj westchnął
cicho, wpatrując się w pomarańczowy ogień tańczący na wietrze. To była dziwna sytuacja. Mimo to
Mikołaj wciąż przed oczami miał zimną twarz Sevy, na której wąskie usta
wykrzywione były w delikatnym uśmiechu.
-
Boże, błagam, tylko nie to – jęknął, kładąc rękę na swojej lewej piersi. –
Zauroczam się najszybciej i najgłupiej na świecie – sarknął, wstając. Z
niezadowoloną miną podszedł do ogrodzenia dla koni i oparł się o nie, patrząc
na leniwie skubiące trawę wierzchowce. Były ładne i zadbane. Mikołaj zaśmiał się cicho
kiedy zauważył kruczoczarnego, smukłego ogiera o długiej grzywie, w której pomiędzy
pasma wetknięte było orle pióro. Mógł się założyć o swoją głowę, że ten koń
należał do Sevy.
*
* *
Poczuł
na policzku coś miękkiego i ciepłego. Otwarł powoli oczy. Kilkanaście metrów
przed nim paliło się ognisko. Rozejrzał się wokoło. Obok niego kucał Seva z
krukiem na ramieniu. Przetarł oczy. Najwyraźniej zasnął kiedy usiadł pod
ogrodzeniem dla koni. Mruknął cicho kiedy Seva przesunął swoją dużą, ciepłą
dłoń na jego zimną szyję.
-
Nie powinieneś tutaj spać – powiedział Indianin z lekkim uśmiechem. Gwizdną a
Zill-Seva odleciał z jego ramienia, muskając skrzydłem włosy Mikołaja. – Jest
zimno – dodał, podając szatynowi koc.
-
A tak, przysnęło mi się – mruknął Mikołaj, odbierając koc. Nie chciało mu się
wstawać i mimo, że najchętniej położyłby się w swoim ciepłym, miękkim łóżeczku
to teraz było mu obojętne gdzie będzie spał. – Już idę – bąknął, kiedy Seva
pogładził kciukiem miękką skórę jego szyi. Brunet zaśmiał się cicho.
-
Nigdzie nie musisz iść – odparł po czym wsunął jedną rękę pod plecy Mikołaja a
drugą pod zgięcie jego kolan i podniósł go do góry. Szatyn był na tyle śpiący,
że nawet nie zareagował. – Obejmij moją szyję – poinstruował go Seva a Mikołaj
grzecznie wykonał polecenie, kładąc głowę na ramieniu Indianina. – Grzeczny
chłopiec – szepnął brunet a w jego głosie dało się słyszeć nutki rozbawienia.
Kiedy przechodzili obok totemu Mikołaj uniósł głowę, rozglądając się po obozie
i w trybie natychmiastowym tego pożałował.
Nieopodal stał wódz, z ramionami skrzyżowanymi na klatce piersiowej,
mierzył ich morderczym spojrzeniem. A mordercze spojrzenie w wykonaniu wodza
plemienia, którego było się gościem naprawdę mogło przerazić. – Już jesteśmy –
zakomunikował Seva, wsuwając się do tipi należącego do Mikołaja. Położył
szatyna na grubych skórach i okrył kocami. Uśmiechnął się jeszcze do Mikołaja,
gładząc go po bladym policzku po czym wyszedł. Piskorski zdążył jeszcze zarejestrować
podniesione głosy wodza i Sevy oraz ciepłe, miękkie ciało kładące się obok
niego po czym zasnął.
*
* *
Rano
obudziło go ciche sapanie tuż przy jego uchu. Otwarł powoli oczy a widząc
wielkiego, kudłatego psa obok siebie prawie krzyknął. Na szczęście w porę
rozpoznał w kruczoczarnym zwierzęciu Zill-Nayi i odetchnął, wtulając się w
gorący, miękki bok zwierzęcia. Pies pachniał trawą i wiatrem, więc Mikołaj
wetknął nos w lśniącą, czarną sierść.
-
Dobry piesek – mruknął Mikołaj, głaszcząc zwierzaka po łbie na co ten zaczął
merdać ogonem. Szatyn uśmiechnął się szeroko kiedy pomyślał sobie, że to Seva
kazał Zill-Nayi przyjść do niego.
-
Mikołaj? – skóra zasłaniająca wejście do jego tipi odchyliła się a w okrągłym
przejściu pojawiła się głowa Wojtka. – O, nie śpisz już. Idziesz na śniadanie?
– zapytał brunet, klepiąc psa po grzbiecie. – Weź ze sobą tego kudłacza –
Wojtek puścił Mikołajowi oczko i nie czekając na odpowiedzieć wycofał się.
Mikołaj westchnął cicho, przetarł oczy i wyszedł a zaraz za nim sapiący i
zadowolony Zill-Nayi. Wioska była pusta. Przy ognisku siedział jedynie Aleks,
Wojtek, Oskar i wódz. Mikołaj przełknął głośno ślinę, siadając jak najdalej
Michaela, który, zgodnie z przewidywaniami, śledził go morderczym spojrzeniem. Co
on mu zrobił? Chyba niczym go nie uraził, prawda? Nie przypominał sobie żadnego
dziwnego incydentu prócz… wczorajszego. Jednak wątpił aby Michaelowi chodziło o
to, że jego syn niósł go na rękach. Przecież nic się nie stało. Równie dobrze
mógł być ranny a nie tylko śpiący. Z resztą po co się tym zadręcza? Wódz nie
wie, że jest gejem a Seva pewnie jest w pełni heteroseksualny. Indianin jeszcze
przez chwilę mierzył go groźnym spojrzeniem po czym wstał, uśmiechnął się do
Aleksa i odszedł.
-
I jak wczorajsza kłótnia? – zapytał blondyn, podając Mikołajowi kawałek
suszonego mięsa. Szatyn spojrzał na niego zdezorientowanym spojrzeniem.
Kłótnia?
-
Jaka kłótnia? – zapytał szczerze zdziwiony. Nie przypominał sobie aby ktoś się
z kimś wczoraj kłócił. Tym razem Aleksander spojrzał na niego kompletnie
zaskoczony.
-
Nie słyszałeś? – zapytał dziwnie podekscytowany. Wstał ze swojego miejsca i
usiadł obok szatyna. – Przecież wódz kłócił się w nocy ze swoim synem tuż obok
twojego tipi. Prawie przez dwie godziny! – oznajmił z szerokim uśmiechem. –
Nikt przez to nie spał… oprócz ciebie – Mikołaj westchnął. No tak, miał twardy
sen. Naprawdę twardy. – Nie zrozumiałem za dużo ale wódz mówił coś o przyszłej
żonie, losie plemienia i honorze a Steh-Irqu-Seva mówił mu, że jej nie chce i
że przez coś tam nie splami honoru plemienia – dodał Aleks, podając Mikołajowi
upieczoną rybę. Szatyn zmarszczył brwi, zastanawiając się nad sensem tej
kłótni.
Dalej nie rozumiał dlaczego wódz tak na niego patrzył.
*
* *
Kucał
przed ogniskiem, nucąc pod nosem jakąś głupią melodyjkę, która nie chciała
zostawić go w spokoju. Grzebał kijem w ognisku, obserwując wznoszące się wysoko
pomarańczowe iskierki. Obok niego przysypiał Zill-Nayi a siedzący na samym
czubku kolorowego totemu Zill-Seva obserwował go swoimi błyszczącymi,
paciorkowatymi oczkami. Nie widział Sevy przez cały dzień. To było dziwne ale
tęsknił za nim mimo, że wymienili ze sobą jedynie kilka zdań wczorajszej nocy.
Nie znał tego mężczyzny ale kiedy o nim myślał serce tłukło się w jego klatce
piersiowej ze zdwojoną prędkością. Pomyśleć, że kiedy tu jechał obawiał się
bizonów a nie swojej niosącej chaos, zniszczenie i anarchię kochliwości! Zawsze
zakochiwał się tak szybko, głupio i drastycznie. Kiedy dwa lata temu był na
wakacjach w Grecji poznał przystojnego mężczyznę starszego od niego o kilka
lat. Spotykali się od czasu do czasu mimo, że trudno było im się dogadać a
kiedy Mikołaj wrócił do domu przez dwa tygodnie umierał z miłości twierdząc, że
to był ten jedyny. Rok później, w czasie wakacji we Włoszech, powtórzyła się ta
sama sytuacja. Od czasów liceum w trymiga zakochiwał się w każdym przystojnym
mężczyźnie, który był dla niego miły. Uderzył się w głowę, starając się
wyrzucić z niej obrazy uśmiechającego się Sevy.
-
Widzę, że ci się nudzi – usłyszał obok siebie głęboki, męski głos. Nawet nie musiał się
odwracać aby być pewnym, że obok niego stoi Steh-Irqu-Seva.
-
Odrobinę – mruknął Mikołaj, wrzucając patyk do ogniska. Spojrzał na Indianina,
który uśmiechał się do niego delikatnie, przyglądając mu się uważnie.
-
Chodź, chcę ci coś pokazać – powiedział, wysuwając otwartą dłoń w jego stronę.
Mikołaj przez chwilę patrzył na bruneta po czym ujął jego dłoń, zaciskając na
niej palce. Seva pomógł mu wstać i nie puszczając jego ręki poprowadził go w
stronę zagrody dla koni. – Jeździłeś kiedyś na koniu? – zapytał, wchodząc do
środka i ciągnąc za sobą speszonego Mikołaja.
-
Raz ale dawno – mruknął szatyn, ściskając kurczowo dłoń Indianina, który
podszedł do czarnego konia. Podał zwierzęciu czerwone jabłko, którego chwilę
później już nie było. Pogłaskał konia po łbie, uśmiechając się.
-
To Zill-Kuda – powiedział Seva, delikatnie szarpiąc konia za kosmyki długiej
grzywy. Mikołaj już otwierał usta aby zapytać co oznacza „zill” jednak Seva
wszedł mu w słowo. – Cień – oznajmił a Mikołaj spojrzał na niego pytająco. –
Zill znaczy cień – wyjaśnił, odwracając się do szatyna. Położył dłoń na jego
policzku, patrząc głęboko w jego oczy. Nie mógł się nadziwić jasności jego
tęczówek. Nigdy nie widział szarych oczu. Indianie mieli tylko ciemne. Brązowe
bądź czarne. – Moje imię oznacza Będący Niczym Ptak – Seva zniżył swój głos do
szeptu. Zbliżył swoją twarz do twarzy Mikołaja tak, że prawie stykali się
nosami. – A twoje powinno oznaczać Najpiękniejszy na Świecie – szepnął po czym
złożył czuły pocałunek na czole Mikołaja. Był wyższy od Polaka o głowę. Szatyn
westchnął cicho. Nie spodziewał się po Indianinie czegoś takiego. Seva odsunął
się od niego powoli po czym wskoczył na grzbiet konia, chwytając go za pasma
grzywy. – Wchodź – wyciągnął rękę do Mikołaja.
-
Bez siodła? – zapytał nieco przerażony. Ogier był niesamowicie wysoki! Niby jak
miał na niego wleźć?! Seva zaśmiał się głośno, zeskakując z Zill-Kudy.
-
Pomogę ci – oznajmił po czym chwycił Mikołaja w pasie i - mogłoby się wydawać,
że bez żadnego wysiłku – uniósł go do góry.
-
O mój Boże – sapnął szatyn kiedy już usiadł na koniu. Może i był lekki,
mniejszy i drobniejszy od Indianina ale Seva chyba miał nadprzyrodzone moce! Po
chwili brunet znalazł się przed nim.
-
Obejmij mnie mocno – poinstruował Mikołaja, który natychmiast przylgnął swoim
tułowiem do pleców mężczyzny, obejmując go w pasie i zaciskając powieki. Seva
zaśmiał się cicho po czym szturchnął boki konia piętami. Niezadowolony
Zill-Kuda potrząsł łbem, parskając po czym ruszył galopem, przeskakując niskie
ogrodzenie zagrody. Mikołaj przez pierwsze pięć minut jazdy myślał, że umrze
ale kiedy nic się nie stało i nadal czuł się żywy otworzył oczy.
-
Po co wam zagroda, którą konie mogą przeskoczyć? – zapytał, oglądając się za
siebie na wioskę Apsáalooków. Seva spojrzał na niego przez ramię. Na jego
przystojnej twarzy błąkał się szczęśliwy uśmiech.
-
Po prostu wyznaczamy im teren, na którym mogą bezpiecznie jeść i odpoczywać –
wyjaśnił brunet a Mikołaj przytaknął, opierając brodę na ramieniu Indianina.
Westchnął cicho, napawając się bliskością twardego, ciepłego ciała Sevy.
Mikołaj
spekulował, że jechali na miejsce co najmniej godzinę, bo kiedy Seva zatrzymał
konia niebo było już granatowo-czarne i przyprószone niezliczoną ilością błyszczących
punkcików. Indianin pomógł mu zjeść z konia po czym wybuchł śmiechem kiedy
Mikołaj potarł obolałe pośladki, mrucząc pod nosem przekleństwa. Jazda w siodle
była znacznie przyjemniejsza.
-
Nie pożałujesz – powiedział Seva, ruszając
w górę trawiastego pagórka. Mikołaj ruszył za brunetem, rozglądając się
dookoła. Na linii horyzontu majaczył spory las a po za nim nie było tutaj nic
innego prócz wysokiej, soczyście zielonej trawy. – Słyszysz? – Seva zatrzymał
się, nasłuchując a Mikołaj poszedł w jego ślady. Z oddali było słychać jakby
szum wodospadu i ciche parskanie koni. Indianin złapał dłoń szatyna, splatając
ich palce ze sobą po czym pociągną go dalej. Kiedy znaleźli się na szczycie
pagórka przed nimi rozciągnął się wspaniały widok. Na rozległej łące otoczonej
niewielkimi wzniesieniami pasło się stado dzikich koni. Było ich około
czterdziestu. Niedaleko ze skalnej półki wytryskiwała woda tworząc mały
wodospad, który dalej przeistaczał się w wąski strumyk.
-
Piękne – szepnął Mikołaj, nie zwracając uwagi na to, że Seva nadal ściska jego
rękę. Zaśmiał się kiedy mały źrebaczek biegający po polanie zachwiał się i
wywrócił. – Skąd wiedziałeś, że tutaj są? – zapytał, zwracając spojrzenie na
Indianina, który wpatrywał się w niebo. Seva z ociąganiem odwrócił się w stronę
szatyna.
-
Dawno temu kiedy tędy przejeżdżałem zobaczyłem je – wyjaśnił z lekkim uśmiechem
na ustach. – Od tamtej pory przyjeżdżam tutaj od czasu do czasu… żeby pomyśleć
– dodał, siadając na trawie i pociągając Mikołaja w dół. Polak poszedł w ślady
Indianina, siadając tuż obok niego. Ich ramiona i uda stykały się ze sobą na
całej długości. – Ile masz lat? – zapytał Seva. Już od kilku dni miał ochotę
porozmawiać z Mikołajem sam na sam. Dowiedzieć się czegoś o nim. – Ja mam dwadzieścia cztery
– dodał szybko. Mikołaj uśmiechnął się delikatnie. Seva lubił ten uśmiech. Był
taki szczery i beztroski.
-
Dwadzieścia sześć – odparł szatyn, kierując spojrzenie na stado dzikich koni. Nie
chciał rozmawiać. To Seva miał mówić, bo lubił jego głos. Głęboki, jakby
wydobywał się z głębi piersi, pewny i męski.
-
Czym się zajmujesz… tam… w Polsce? – zapytał Indianin, puszczając dłoń
Mikołaja. Nie pewnie objął szatyna w pasie na co ten położył głowę na jego
ramieniu.
- Wykładam kulturoznawstwo i anglistykę - odparł Mikołaj, wzdychając. Nie chciał
teraz myśleć o Polsce, o mieście. Wolałby zostać tutaj, wolny, razem z Sevą. –
Słyszałem, że kłóciłeś się ze swoim ojcem – mruknął, chcąc zmienić temat.
Indianin mruknął coś pod nosem po czym przytaknął.
-
Jako jego następca i przyszły wódz plemienia mam spłodzić potomka – wyjaśnił,
kładąc rękę na udzie Mikołaja. – Dlatego wybrał mi żonę ale ja jej nie chcę.
Nie lubię tej kobiety, nie podoba mi się i potomka mogę z nią spłodzić ale nie
chcę brać jej za żonę – mówiąc to Seva wydawał się bardzo smutny.
-
Dlaczego? Co z nią jest nie tak? – zapytał zaciekawiony Mikołaj. Stanowczo nie popierał
takich przymusowych małżeństw.
-
Wszystko… to, że jest kobietą – odparł długowłosy ostrym tonem. Szatyn ze
zdziwienia aż uchylił usta. – Wolę mężczyzn. Jak wy to mówicie? Jestem… gejem –
mruknął a Mikołaj nagle zrozumiał o co chodziło wodzowi. No tak! Skoro Seva
jest gejem i niósł go na rękach to chyba jasne co sobie pomyślał! …i pewnie
jego domysły były trafne. – Nie brzydzisz się mnie? – zapytał niepewnie Seva.
Obawiał się reakcji Mikołaja. Nie chciał aby Polak się od niego odsunął.
-
Nie – szatyn uśmiechnął się szeroko, kładąc dłoń na policzku Indianina. – Ja
też… wolę mężczyzn – przyznał cicho. Na tą wiadomość Seva uśmiechnął się
szeroko. Czy to znaczy, że ma jakieś szanse u Mikołaja? Przyciągnął szatyna
bliżej siebie, prawie wciągając go na swoje kolana. Niepewnie i powoli zbliżył swoją
twarz do twarzy starszego, wplatając palce w jego miękkie włosy. Mikołaj nie
miał zamiaru tego przerywać. Seva był taki… inny. Męski, przystojny, seksowny,
wręcz czuło się od niego testosteron. Brunet złączył ich usta w nieśmiałym
pocałunku jednak kiedy wyczuł, że Mikołaj go odwzajemnia, pogłębił pocałunek,
torując sobie językiem drogę do wnętrza ust szatyna. Całowali się namiętnie.
Tak jak Mikołaj jeszcze nigdy w życiu się nie całował. Spletli ze sobą swoje języki,
jednocześnie walcząc o dominację. Szatyn westchnął kiedy Seva wsunął dłonie pod
jego koszulkę, gładząc go po plecach. W końcu oderwali się od siebie z tak
prozaicznego powodu jak nabranie tchu.
-
Twój ojciec mnie zabije – szepnął Mikołaj, obejmując szyję Sevy. Oboje zaśmiali
się cicho a kiedy się uspokoili brunet cmoknął szatyna w usta.
-
Obronię cię – odparł, przytulając Piskorskiego mocniej. – Powinniśmy już wracać –
mruknął po chwili ciszy. Był stanowczo niezadowolony z tego faktu. – Ojciec
będzie coś podejrzewał – wyjaśnił, marszcząc brwi. – Mikołaj, spotkajmy się
jutro o zachodzi słońca w lesie nad jeziorem – poprosił a szatyn przytaknął
energicznie, cmokając starszego w usta.
-
W takim razie chodź – Seva podszedł do konia a zaraz za nim Mikołaj. Kiedy
brunet posadził starszego na grzbiecie zwierzęcia, usiadł przed nim i czując
jak szatyn obejmuje go w pasie i wtula się w jego plecy, uśmiechnął się po czym
ruszył w stronę wioski.
*
* *
Mikołaj
nie mógł doczekać się zachodu słońca. Chciał się znowu zobaczyć z Sevą. Nie
umiał wysiedzieć na miejscu kiedy tylko przypomniał sobie wczorajszy pocałunek.
Miękkie, gorące wargi bruneta. Zachowywał się niczym zakochana nastolatka! A
najgorsze w tym wszystkim było to, że obaj niemal w ogóle się nie znali.
Wczoraj Seva starał się coś z niego wyciągnąć jednak Mikołaj nie miał ochoty na
rozmowy o tym co robi w Polsce. Teraz jest tu i teraz i liczy się dla niego
tylko Seva.
Uspokoił się nieco dopiero kiedy usiadł nad jeziorem, mniej więcej,
godzinę przed zachodem słońca. Patrząc w niewzruszoną, przeźroczysto-zieloną taflę
wody uświadomił sobie, że za nie całe dwa tygodnie wraca do Polski. Czeka tam
na niego praca, znajomi i rodzina. Dlaczego dopiero teraz o tym pomyślał?
Dopiero teraz, kiedy już było po fakcie. Zakochał się i jeśli wróci znów będzie
umierał z miłość tylko, miał wrażenie, że tym razem to będzie trwać dłużej niż dwa tygodnie. Znacznie dłużej. Zakrył drżące usta dłonią, do oczu
napłynęły mu łzy. Boże, dlaczego na to pozwolił? Tym razem nie dość, że zrani
siebie to zrani także Sevę, bo… Indianin
coś do niego czuł, tego był pewien. I nawet jeśli to tylko ulotne uczucie to…
nie chce go ranić. Co robić? Przecież nie zamieszka razem z Sevą w wiosce
Indian! Jest tu naprawdę wspaniale ale… nie wytrzymałby dłużej niż miesiąc
spania w tipi, znoszenia morderczych spojrzeń wodza, jedzenia tylko pieczonych
ryb, suszonego mięsa i jagód. Co ma, do cholery, robić? Zostawić Sevę w
spokoju, powiedzieć mu o tym, że musi wracać i że to w ogóle nie ma sensu? Nie,
nie może. To już zabrnęło za daleko. Może… właśnie… niby kiedy miałby to
przerwać? Przez dwa tygodnie Seva się do niego nie odzywał a później nie
zapowiadało się na to, że coś się… kroi. To stało się tak nagle, jakby oboje
zostali ugodzeni strzałą Amora! Dlaczego tak głupie sytuacje zdarzają się
właśnie jemu? Nagle poczuł na ramieniu dotyk. Odwrócił się gwałtownie w stronę
„napastnika” ale kiedy zobaczył Sevę rozluźnił się, odsuwając od siebie
wszystkie natrętne myśli.
-
Nad czym tak intensywnie myślałeś? – zapytał Indianin, kładąc dłonie na
biodrach Mikołaja. Szatyn uśmiechną się, składając na ustach bruneta delikatny
pocałunek.
-
Nad niczym szczególnym – mruknął starszy, nie chcąc powracać do przykrych
myśli. – Chcesz mi coś powiedzieć, prawda? – zapytał na co Seva przytaknął
ruchem głowy. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy po czym długowłosy wpił się w
kusząco różowe usta Mikołaja.
-
Chciałem ci powiedzieć – zaczął brunet, kiedy już oderwał się od starszego. Po
wczorajszym pocałunku odczuwał straszny niedosyt. Teraz też tak było. Miał
ochotę wpić się w te miękkie wargi i już nigdy się od nich nie odsuwać. – Wiem,
że nie znamy się długo… właściwie to bardzo krótko ale kiedy zobaczyłem cię po
raz pierwszy poczułem jakby serce miało mi wyskoczyć z piersi, wyrwać się do
ciebie. Nigdy nie czułem czegoś takiego. Na początku chciałem to zignorować… w
końcu mam obowiązki względem plemienia ale te twoje oczy, usta, twarz… ciało,
wszystko! Jesteś taki piękny! Tak niesamowicie piękny… . Nie mogłem odsunąć od
siebie tego uczucia. Za każdym razem kiedy cię widziałem moje serce
przyspieszało, rwało się do ciebie, galopowało niczym dziki rumak, którego
przewodnikiem jest miłość, moja dusza była taka szczęśliwa! Z każdym powiewem wiatru słyszałem twoje
imię, twój głos. Zrozumiem jeśli tego nie odwzajemniasz, bo wiem, że w ogóle
się nie znamy, praktycznie nic o sobie nie wiemy ale… to miłość od pierwszego
wejrzenia, w którą nigdy nie wierzyłem. Mikołaj… kocham cię – oparł czoło o
ramię szatyna, w którego oczach wezbrały łzy. Czuł to samo, dokładanie to samo!
Może nie była to miłość od pierwszego wejrzenia tak jak określił to Seva ale na
pewno od pierwszej rozmowy.
-
Seva, spójrz na mnie – szepnął Mikołaj. Bursztynowe tęczówki z ociąganiem
spoczęły na jego twarzy. Widniały w nich niepokój i miłość. Oh, od jak dawna
szukał takiego mężczyzny! Potrzebował go i nie mógł zostawić. Położył dłonie na
twarzy Indianina, patrząc głęboko w jego oczy. – Ja czuję to samo. Kocham cię –
wyznał. Nie potrafił rozgadać się tak jak brunet. Z resztą Seva powiedział
wszystko to co powiedziałby Mikołaj.
-
To mi wystarczy – oznajmił długowłosy po czym wpił się w ukochane usta. Szatyn
mruknął, obejmując szyję Indianina. Całował wspaniale, cudownie, idealnie.
-
Myślisz, że powinienem powiedzieć ojcu? – zapytał Seva niechętnie, odsuwając
się od Mikołaja. Jeszcze na chwilę. W oczach obojga pojawił się smutek.
-
To zależy czy chcesz ze mną być – mruknął cicho. Ta odpowiedź był dwuznaczna.
Chciał dać Sevie wolną rękę. Będzie wiedział co będzie dla niego najlepsze.
Brunet westchnął, opierając się czołem o czoło młodszego.
-
Powiem mu – Seva podjął decyzję. Nie wahał się. Kocha Mikołaja i nawet gdyby ta
miłość oznaczała dla niego odejście z plemienia i zawiedzenie ojca to nie
przestanie go kochać. – Ale teraz to nie ważne – szepnął po czym znów przylgnął
do ust Mikołaja, całując je zachłannie. Liżąc, ssąc i podgryzając. Zaskoczony
szatyn westchnął w usta Sevy, obejmując jego szyję mocniej. W tych silnych,
męskich ramionach było mu tak dobrze. Brunet wsunął ręce pod koszulkę starszego,
gładząc jego plecy i boki tułowia. Po chwili oderwał się od niego tylko po to
aby pozbyć się zbędnego materiału i na nowo wessać się w jego słodkie wargi.
Chwilę później przesunął usta na linię szczęki Mikołaja, wyrywając z jego ust
nieśmiałe westchnienia. Kiedy dotarł do bladej, delikatnej szyi obdarował ją
kilkoma czułymi muśnięciami po czym zaczął ją lizać, podgryzać i zasysać, zostawiając
na niej czerwono fioletowe punkciki. Wodził niecierpliwymi dłońmi po brzuchu i
biodrach Mikołaja, co rusz zahaczając o materiał spodni. Obcałowując obojczyki
i ramiona szatyna, rozpiął mu spodnie, zsuwając je do kostek razem z jego
bielizną.
-
Połóż się – szepnął i cmoknął starszego w usta. Mikołaj bez protestowania wykonał
polecenie, kładąc się na gęstej, zielonej trawie. Seva zsunął z bioder materiał
zasłaniający jego erekcję po czym zawisł nad szatynem, łącząc ich usta w
krótkim i niespodziewanie czułym pocałunku. Brunet dotknął opuszkami palców twardą
męskość starszego na co Mikołaj jęknął cicho, zaciskając powieki. Długowłosy
uśmiechnął się drapieżnie, zaciskając palce na trzonie członka i pocierając go
delikatnie.
- Seva…
jestem gotowy… chcę być twój – wyszeptał Mikołaj, obejmując szyję Indianina.
Brunet spojrzał uważnie w jego twarz. Kiedy nie znalazł w niej obawy ani
niezdecydowania, lewą rękę położył na biodrze szatyna a drugą chwycił swój
członek, przystawiając go do jego wejścia. Po chwili wahania, jednym ruchem,
wsunął się w ciepłe, ciasne wnętrze. Mikołaj prawie krzyknął, kiedy przeszyła
go fala bólu. Dopiero teraz poczuł jak dawno kochał się z kimś ostatni raz. Do
oczu napłynęły mu łzy. Przyciągnął Sevę bliżej, wtulając twarz w zagłębienie
jego szyi. Przełknął głośno ślinę, mrugając szybko.
-
Boli? – zapytał cicho młodszy, czule gładząc biodra i uda Mikołaja. – Mam wyjść?
– nie czekając na odpowiedź chciał wysunąć się z ciała szatyna jednak ten
zatrzymał go, obejmując nogami jego pas.
-
Nie ruszaj się… przez chwilę – szepnął Mikołaj, starając się rozluźnić. Oddychał
powoli, uspokajając się i skupiając na dotyku ciepłych dłoni Sevy. Po chwili
poruszył delikatnie biodrami, sprawdzając sytuację. Już nie bolało tak bardzo.
Spojrzał na zatroskaną twarz młodszego po czym złączył ich w pocałunku, pewnie
nabijając się na jego męskość. Seva oderwał się od jego ust i powoli zaczął się
poruszać, uważnie patrząc w twarz Mikołaja. Szatyn jeszcze przez chwilę czuł
dyskomfort, ale kiedy brunet trafił w jego prostatę, wsuwając się trochę
głębiej, jego ciało przeszyła fala gorąca. Jęknął przeciągle na co Seva przyśpieszył.
Teraz Mikołaj nie czuł już nic prócz przyjemnego wypełnienia i ogarniających
jego ciało elektryzujących dreszczy rozkoszy. Brunet chwycił wolną ręką męskość
szatyna, piszcząc ją wprawnie.
-
Szybciej – jęknął Mikołaj. Seva z wielką przyjemnością wykonał to polecenie,
jednocześnie wbijając się w kochanka jeszcze głębiej. – O mój boże – sapnął starszy,
czując jak głęboko w jego ciało wszedł członek bruneta na co młodszy uśmiechnął
się zawadiacko, przyśpieszając jeszcze bardziej. Mikołaj krzyczał, jęczał i
wzdychał, drapiąc Sevę po plecach i ramionach. Indianin nie pozostawał cichszy
mrucząc i dysząc tuż przy uchu szatyna, tym samym, podniecając go jeszcze
bardziej. Orgazm przyszedł niespodziewanie szybko, ogarniając ich w tym samym
czasie. Mikołaj krzyknął imię kochanka, wbijając paznokcie w jego ramiona i
jednocześnie czując jak gorące, mokre nasienie rozlewa się głęboko w nim. Seva
opadł na starszego, oddychając szybko, starając się uspokoić galopujące serce.
Po chwili uniósł się na łokciach, dotykając twarzy Mikołaja. Spojrzał wprost w
stalowo-szare tęczówki po czym wpił się w różowe usta szatyna.
-
Kocham cię – powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy na co Mikołaj zaśmiał
się cicho, wplatając palce w długie, lśniące włosy kochanka.
-
Ja ciebie też – odpowiedział szatyn, cmokając bruneta w brodę. – Popływamy sobie?
– zapytał, wskazując na jezioro. Seva przytaknął po czym jeszcze raz ucałował
miękkie usta Mikołaja.
*
* *
Seva
wszedł do tipi ojca, przełykając głośno ślinę. Nie przypominał sobie żeby
kiedykolwiek w życiu tak bardzo się denerwował. Ledwo zdążył się wyprostować a
zimne, czarne oczy ojca przeszyły go na wskroś.
-
Witaj synu – mruknął cicho. Był zły. Bardzo zły. Seva przeczesał nerwowo włosy,
kiwając nieznacznie głową. Gardło miał tak ściśnięte, że nie był wstanie
wykrztusić z siebie słowa. – Gdzie byłeś tej nocy? – zapytał, udając znudzenie.
Brunet dobrze wiedział, że ojciec wie gdzie i z kim był. Odchrząknął, jeszcze
raz przełykając ślinę.
-
W lesie, nad jeziorem – odparł Seva, za wszelką cenę starając się powstrzymać
drżenie głosu. Mina Michaela stała się jeszcze bardziej złowroga.
-
Z kim? – zapytał niby od niechcenia, bawiąc się jednym z piórek w swoim pióropuszu.
Seva westchnął. Nienawidził kiedy jego ojciec tak beztrosko udawał
niedoinformowanego głupka tylko po to aby, kiedy wyciągnie z niego wszystkie
informacje, wybuchnąć furiackim gniewem.
-
Dobrze wiesz z kim – odparł zirytowany Seva. Ojciec zmierzył go morderczym
spojrzeniem. – Z Mikołajem – warknął.
-
Co robiliście? – zadał kolejne pytanie, doprowadzając syna do szału. Spojrzenie
bruneta stało się równie złowrogie co spojrzenie wodza. Następca odetchnął,
robiąc tym wrażenie jakby się uspokajał, po czym wybuchnął.
-
Kochaliśmy się, uprawialiśmy miłość, seks, pieprzyłem go! Nazwij to jak chcesz! – krzyknął Seva. Miał
dosyć takich zachować ojca. Robił to zawsze kiedy podejrzewał, że jego syn spotykał
się z jakimś mężczyzną. Mikołaj był dla niego ważny i tym razem nie zamierzał
stać z boku i pokornie słuchać kazań ojca. – Wiem, że jestem twoim następcą, że
powinienem zapewnić plemieniu potomka ale mam prawo do własnych wyborów i przede
wszystkim do miłości! Kocham Mikołaja czy tego chcesz czy nie i mimo, że
chciałbym tu zostać to nie obchodzi mnie czy będę musiał odejść z plemienia!
Masz jeszcze córkę, której mąż może być wodzem tak samo jak ja! – zakończył i
kompletnie zaskoczony wylądował w objęciach ojca. Zamrugał szybko kilka razy. –
Ojcze? – zapytał zdziwiony. Nie tego się spodziewał. Myślał, że zaraz po nim
wybuchnie wódz i będą się tak przekrzykiwać aż w końcu zedrą sobie gardła i nie
będą w stanie się dłużej kłócić.
-
Jestem z ciebie dumny, synu – wyznał Michael. – Boli mnie, naprawdę mnie boli,
że nie chcesz dać plemieniu potomka, że nie chcesz być wodzem jednak równocześnie
jestem z ciebie niesamowicie dumny. Nie boisz się tego kim jesteś i nie
sprzeciwiasz się temu jak stworzyła cię natura. Kochasz kogoś i dla tej osoby
zrobisz wszystko, nawet przeciwstawisz się woli ojca. Może nie rozumiem cię do
końca ale wczoraj sporo przemyślałem… rozmawiałem z bogami. Chcę ci tylko
powiedzieć – chwycił syna za ramiona i odsunął od siebie na ich długość. – że masz
być z nim szczęśliwy. Opiekuj się nim tak jak opiekowałbyś się swoją żoną.
Teraz on jest twoim skarbem i to jego masz bronić, wojowniku – jeszcze raz
uścisną syna po czym puścił go, patrząc na jego zaskoczoną twarz oczami pełnymi
dumy.
-
Dziękuję, ojcze – powiedział cicho Seva, wciąż będąc w szoku. Nie miał pojęcia,
że ma tak wyrozumiałego ojca. – Dziękuję – objął mocno wodza po czym wybiegł z
tipi i na złamanie karu pognał w stronę ogniska, przy którym siedział Mikołaj.
-
Kocham cię! – krzyknął, porywając zaskoczonego szatyna w objęcia. – Tak bardzo
kocham – wpił się w usta starszego, wkładając w ten pocałunek wszystkie swoje
emocje.
-
A więc jednak skusił się na Indianina – mruknął Aleks do, siedzącego obok, Wojtka.
-
Wiedziałem, że tak będzie – brunet zaśmiał się cicho, wyciągając otwartą rękę w
stronę Aleksandra. – Dawaj piątaka.
-
Też cię kocham, moje ty słońce – blondyn pociągnął Wojtka za nadgarstek,
wpijając się w jego usta. Brunet uderzył go w głowę, odsuwając się.
-
To była tylko jedna, nic nie znacząca noc, cholerny romantyku – warknął Norwecki
z naburmuszoną miną. – Daj mi moje pieniądze – warknął na co Aleks westchnął i
położył na jego dłoni monetę. – I… też cię kocham – mruknął Wojtek, rumieniąc się.
*
* *
Seva
złożył czuły pocałunek na klatce piersiowej Mikołaja po czym uniósł się na
łokciach i spojrzał z troską w jego, przepełnione smutkiem, szare oczy.
-
Nie martw się na zapas. Mamy jeszcze tydzień – szepnął, gładząc uspokajająco
policzek szatyna. – Mikołaj?
-
Wiem ale… to nie daje mi spokoju, Seva – mruknął smutno, nawijając na palec
pasmo długich włosów kochanka.
-
Nie możesz tutaj zostać? – zapytał Indianin, przytulając policzek do policzka
Mikołaja. Szatyn westchnął cicho, przesuwając dłonie na plecy Sevy.
-
Kochanie, wiesz, że bardzo bym chciał ale… tam mam pracę, rodzinę, przyjaciół,
właściwie wszystko – odparł, sunąc dłońmi niżej, na jego krzyż. – No i
podejrzewam, że nie wytrzymam już dłużej spania w tipi i jedzenia ryb – dodał,
robiąc przy tym dziwną minę.
-
A co złego jest w rybach i tipi? – zapytał Seva po czym przyssał się do szyi
Mikołaja. Szatyn mruknął, zadowolony z pieszczoty.
-
To, że tipi to nie moje duże, miękkie, ciepłe łóżko a ryby to nie pizza i piwo –
wyjaśnił. Jego dłonie na chwilę zatrzymały się tuż przed pośladkami Sevy,
głaszcząc delikatną, ciepłą skórę po czym ruszyły w dalszą wędrówkę.
- Czy
samolotem da się przetransportować konia, psa i kruka? – zapytał brunet, sunąc
nosem po szyi Mikołaja. Zachichotał kiedy Seva polizał go za uchem.
-
Da się – odparł szatyn, zaciskając dłonie na pośladkach bruneta. Indianin
westchnął po czym uśmiechnął się szeroko i cmoknął starszego w nos.
-
W takim razie… zastanowię się – mruknął Seva, sunąc dłońmi od ramion, poprzez
boki tułowia, na biodra Mikołaja. – Ktoś tu jest napalony – szepnął, kiedy
szatyn jeszcze raz ścisnął jego pośladki.
-
Jezu Chryste! – krzyknął Mikołaj kiedy za Sevą zobaczył wielki, czarny,
sapiący, psi łeb. Brunet spojrzał przez ramię za siebie po czym roześmiał się
głośno, widząc wyraźnie zadowolonego Zill-Nayi. – Nie śmiej się! – Mikołaj uderzył
go w ramię. – Prawie zszedłem na zawał. Czy to bydle musi wszędzie za tobą
chodzić?
-
Najwyraźniej musi – odparł Seva, uśmiechając się szeroko i klepiąc psa po łbie.
– Spadaj Nayi – mruknął na co pies zaskomlał cicho, podkulił ogon i położył się
obok nich, świdrując Mikołaja smutnym spojrzeniem. – Mądry piesek – zaśmiał się,
głaszcząc Zill-Nayi. – Chyba nie krępujesz się przy…
-
Nawet o tym nie myśl – Mikołaj uderzył bruneta w głowę. – Albo pies albo seks –
postawił mu ultimatum na co Seva westchnął, sturlał się z szatyna i położył
obok, przyciągając go do siebie.
*
* *
Rok później
- Misiek,
skocz zamknąć króliki i chodź na obiad! – zawołał Mikołaj, wychylając się przez
okno w kuchni. Roznegliżowany Seva
spojrzał w jego stronę, uśmiechnął się szeroko po czym odłożył koszyk z
jabłkami i ruszył w stronę zwierzątek kicających wolno po zielonej trawie.
Mikołaj zamknął okno po czym sięgną po dzbanek z sokiem i wyszedł z kuchni. Po
drodze na taras zerknął na zdjęcie, na którym uśmiechał się szeroko razem z
Sevą, jego siostrą, wodzem Michaelem i swoimi rodzicami. Kiedy minął ostatni
tydzień jego pobytu na Wielkich Równinach Seva stwierdził, że nie ma zamiaru
zostawiać Mikołaja i leci z nim do Polski bez względu na wszystko. Oczywiście
wiązało się to z załatwieniem kilku ważnych spraw więc wylecieli dopiero trzy
dni później. Indianinowi stanowczo nie spodobało się miasto jednak Mikołaj
pomyślał o wszystkim już wcześniej i mimo, że nie miał dokładnie opracowanego
planu to stwierdził, że przeprowadzą się na wieś całkiem niedaleko jego
rodzinnego miasta, Poznania. Pieniądze, które dostał w spadku po swoim
ulubionym dziadku przeznaczył na kupienie całkiem sporego, ładnego, drewniano-kamiennego
domu tuż pod lasem, co Sevie stanowczo odpowiadało. Niedługo po tym
przeprowadzili się tam razem z małym zwierzyńcem Indianina. Po miesiącu
mieszkania w nowym domu, kiedy Seva już przyzwyczaił się do nowego otoczenia i sąsiadów
- mieszkających kilkadziesiąt metrów dalej, którzy mieli ich za bardzo miłą i
niezwykłą parę gejów – postanowili z pozostałych pieniędzy kupić kilka koni.
Mikołaj zrezygnował ze swojej dotychczasowej pracy i po pewnym czasie ich
źrebaki zaczęły cieszyć się wielkim powodzeniem wśród hodowców koni wyścigowych
a starsze konie oraz króliki i kury, na które uwziął się Mikołaj,
zainteresowaniem dzieci. W związku z czym założyli malutką szkółkę jeździecką z
sporą ilością atrakcji w postaci małych zwierzątek hodowlanych jak i kilku tipi
i totemu, na których rozbicie uwziął się Seva. Żyło im się naprawdę sielsko i
beztrosko aż po sześciu miesiącach związku Seva, zupełnie zaskakując Mikołaja,
oświadczył mu się i niecały miesiąc temu wzięli ślub w Kanadzie. Oczywiście teraz ich
życie nie toczy się tylko w Polsce. Przynajmniej raz na trzy miesiące lecą do
Północnej Ameryki odwiedzić plemię Kruków, którego nowym wodzem został
wspaniały mąż siostry Sevy.
-
Zmęczony? – zapytał Mikołaj, stawiając na, zastawionym obiadem, stole dzbanek z
sokiem.
-
Odrobinę – odparł Seva, pochylając się nad stołem i cmokając szatyna w czoło. –
Wygląda przepysznie – stwierdził po czym sięgnął po kawałek piersi z kurczaka i
rzucił ją Zill-Nayi, który siedział tuż przy jego krześle. – Jutro przyjeżdżają
rodzice?
-
Tak – odpowiedział Mikołaj, przypominając sobie, że zaprosił swoich rodziców na
niedzielny obiad. Na szczęście Seva bardzo ich polubił i sam zaczął nazywać ich swoimi
rodzicami. – Smacznego – powiedział wesoło, zerkając jeszcze na Zill-Kudę,
który pasł się niedaleko, starając się odgonić od Zill-Sevy, który wciąż siadał
na jego grzbiecie. To było stanowczo lepsze od tasiemca i kóz z Amazonii.
Oh! Mówiłam Ci już kiedyś, że jestem zakochana w Twojej twórczości? Uwielbiam historie takie jak ta. Cieszę się, że wszystko zakończyło się dobrze, że bohaterowie jakoś wszystko sobie poukładali. Ogólnie sam pomysł na to opowiadanie jest genialny! Czuć cały ten indiański klimat - świetnie go wytworzyłaś i przekazałaś czytelnikom. Cud, miód i orzeszki! ;D oby jak najwięcej takich one-shot'ów. Może brat podsunie Ci jeszcze jakieś ciekawe inspiracje ;p ogólnie chcę Ci powiedzieć, że sięgając do jakiegokolwiek Twojego dzieła wiem, że się nie zawiodę i zawsze mi się spodoba za co jedno, ogromne: DZIĘKUJĘ! <3 pozdrawiam i weny życzę! ;)
OdpowiedzUsuńnotka świetna i do tego taka długa świetnie się czytało:)
OdpowiedzUsuńto nie do końca coś co lubię czytać wolę pary z Naruto ale ta notka też bardzo fajna nie ważne co napiszesz mi zawszę coś w notce musi się spodobać :P
życzę weny
XYZ*3*
Przepraszam,przeczytałabym wcześniej ale nie wiedziałam że coś wstawiłaś,a do głowy mi nie przyszło,żeby tutaj zajrzeć.Ale lepiej późno niż wcale;p Chwała Twojemu bratu!Wyściskaj go za mnie,choć pewnie młody i tak nie będzie wiedział o co chodzi.Pozdrów go od Kasi=3 To było zajebiste.Osobiście wolę yaoi z postaciami z Naruto ale w Twoim wykonaniu przeczytam wszystko.Podobało mi się.Pierwszy raz czytam coś takiego no i było to bardzo ciekawe;) Te indiańskie klimaty^^ No i ogromny plus za imię głównego bohatera.Uwielbiam imię Mikołaj i jeśli kiedyś dorobię się syna właśnie tak zamierzam go nazwać,więc mi ogromnie tym zapunktowałaś;p Świetne to było,bardzo oryginalne,ciekawe imiona, zwłaszcza Ten Któremu Nigdy Nie Opada=3 Ha ha skąd Ty to bierzesz? ;D A zaskoczyłaś mnie związkiem Wojtka z Aleksandrem.Nawet o nich nie pomyślałam;) Pozdrawiam serdecznie,życzę mnóstwo weny i spędzaj więcej czasu ze swoim bratem bo wychodzi Ci to na dobre(nam zresztą też^^).A na koniec chciałam dodać,że ten obrazek na dole mnie powalił.Widać,że jesteś na wyższym poziomie fanki yaoi(zresztą tak samo jak ja=3)No to tyle, wielkie dzięki i od teraz będę zaglądać tu częściej;p
OdpowiedzUsuńKasia
Zakochałam się! *.*
OdpowiedzUsuńNie no.. żartuje ^ ^ Ale naprawdę boskie !:D Mam nadzieje że będziesz pisać takich więcej. Mnie osobiście zaskoczyła końcówka. Myślałam że jednak zostanie z tym plemieniem. X3 Ale na szczęście skończyło się dobrze!
Oby więcej takich OneShot'ów :3 !!
Zawiodłam się jak weszłam w "spis trści" I było ich tak mało ! T^T
Przysięgnij mi że napiszesz więcej oki ? *proszące oczka kotka* nee ? :3
Powiadomisz mnie na gg ? 39203125
Pozdrowienia od Toshio <3 Weny życzę :3
Dostałam wszystko. Od śmiechu, płaczu, wzruszenia, zaskoczenia, zauroczenia, wpadnięcia w trans czytania, oderwania się od rzeczywistości, przeniesienia się do opowiadania, po zakochanie się w tej historii. Moja mama by Cię uściskała. xD Uwielbia Indian (czy homoseksualnych, to nie wiem, ale w końcu jestem jej "zielem" więc pewnie tak. xD)
OdpowiedzUsuń"Tutaj może zaatakować cię jedynie bizon" - ryknęłam śmiechem, aż brat zajrzał do mojego pokoju, bo myślał, że znowu oglądam śmieszne koty na YT xD
"Kiedy nie znalazł w niej obawy ani niezdecydowania,(...) - hmm, brzmi znajomo do słów opisujących zachowania Kankuro. xD Chyba tu był kryzys? W sumie to niczego takiego nie widać po opowiadaniu - jedynie to zdanie wydało mi się podobne do KnN, dlatego pomyślałam o słowach, które napisałaś na początku. ;P
"Nie chciał aby Polak się od niego odsunął." - i to było takie naturalne, takie... no właśnie jak szczery, nie naznaczony negatywnymi cechami i odczuciami człowiek. Pozbawiony tego. Jak dziecko, które chciałoby przytulić się do mamy, a ona w tym momencie bawi się z młodszym rodzeństwem ;3 Mrrr ;3
"- Czy samolotem da się przetransportować konia, psa i kruka?" - wymiękłam. xD Na KnN pisałam, że będę dłużej żyć dzięki Tobie... po tym tekście mam dodatkowy jeden dzień... a po kolejnym - drugi.
"- Jezu Chryste! – krzyknął Mikołaj kiedy za Sevą zobaczył wielki, czarny, sapiący, psi łeb." - moja wyobraźnia dostarczyła mi bardzo wiele obrazów - dla to dzięki Tobie, bo potrafisz oczarować czytelnika ;3
Strasznie się cieszę, że teraz piszesz częściej. Pewnie ma to wiele wspólnego z tym, że nie musisz użerać się z onetem, który dawał w kość. ;P
Mega piękne opowiadanie! Z duszą.
PS: Włączyłam sobie piosenki z pozostałych blogów. Oczekuję muzyki z Shinigami... a tu Nihgtmare! *_* Kobieto, nie wiem, czy ja Cię bardziej uwielbiam, czy Ty czytelników. xD Alumina... mm The WORLD też jest super ;3